Dedykowany Pani Sylwii Białeckiej,
kobiecie wiecznie w ruchu, biegaczce, cyklistce, do niedawna
najszybszej bibliotekarce w regionie, która nie boi się ruszyć
głową oraz potrafi wszystko szybko pozałatwiać.
MARZENIA SAMOTNEGO WĘDROWCA
Wielcy myśliciele chodzili nałogowo,
maniacko, rytmem szukając dźwięków myśli; ze wzrokiem wbitym w
krajobraz szukali idei, prawd, szukali innych myśli, nie tych
zasiedziałych, wygodnych pomysłów, ale właśnie niepewnych niczym
kroki dziecka odkryć i olśnień.
O świcie wyruszał duktem leśnym
Henry David Thoreau, pozostawiając za sobą swoją chatę i szukając
spokoju Marka Aureliusza gdzieś nad stawem pośród drzew.
Jean Jacques Rousseau uzależniony był
od długich wędrówek, w trakcie których uromantyczniał (tuż
przed romantyzmem) krajobraz, i niczym inny poeta, William
Wordsworth, kroczył samotnie niczym chmura, pisząc w myślach
Emila, Wyznania czy Marzenia sennego wędrowca.
Nieustającym piechurem był również
Nietzsche, maniak i tytan chodzenia, Zaratrustra ruchu; nienawidził
biurek, zamkniętych pokoi, do których żadna nowa myśl nie
przyjdzie do głowy. Myśli się idąc, a pisze się stopami.
Chodzili też inni, chodzą nadal.
Chodził Bruce Chatwin, piewca ścieżek śpiewu, rytuału
australijskich aborygenów, którzy krocząc po odwiecznych ścieżkach
podtrzymywali świat przed runięciem. Również W.G. Sebald, smutny
trubadur melancholii, odbywał swoje angielskie pielgrzymki pośród
pustki ruin i historii, nicując gruzy świata słowem i zimnym
uczuciem.
Chodził wreszcie Werner Herzog, pewnie
nadal chodzi, Herzog, kochanek mistycyzmu, ślepiec własnej drogi.
Wydeptywał krajobrazem świat, którym wkraczał w swoje wizje,
tworząc z nich dzikość filmu.
Herzog chodził i nadawał temu
chodzeniu, das Gehen, sens i cel – tak jak jego wielcy poprzednicy.
7 punkt Deklaracji z Minnesoty brzmi:
Turystyka jest grzechem,
podróżowanie pieszo jest cnotą.
PIELGRZYMKA
Kiedy chodzenie ma cel, gdy marzenie
wędrowca niesie jego chód, zwykły spacer zamienia się w
pielgrzymkę. Ile książek niesie motyw drogi odmieniający czyny i
zmiękczający duszę na tyle, by można znów ją formować? Ale
pielgrzymka nie musi być tylko dla mnie, moje ciężkie od znoju
kroki dźwignąć mogą również życie innego.
„Pod koniec listopada 1974 roku
zadzwonił do mnie z Paryża przyjaciel i oznajmił, że Lotte Eisner
jest ciężko chora i prawdopodobnie umrze. Tak nie może się stać,
odpowiedziałem. Akurat teraz niemiecka kinematografia nie zdoła się
bez niej obejść, nie możemy pozwolić na jej śmierć. Wziąłem
kartkę, kompas i jednoramienny plecak wypełniony najbardziej
potrzebnymi rzeczami. Moje kamasze były nowe i solidne, miałem do
nich zaufanie. Poszedłem najprostszą drogą do Paryża wierząc
mocno, że jeśli tylko dojdę tam pieszo, moja przyjaciółka
pozostanie przy życiu. Oprócz tego chciałem pobyć sam ze sobą”.
W 1978 roku Werner Herzog wydał
książkę opisującą wędrówkę z Monachium do Paryża w intencji
ozdrowienia Lotty Eisner. Wyruszył 23 listopada 1974 roku, doszedł
do Paryża 14 grudnia. Vom Gehen im Eis, idąc przez lód, opisuje
22-dniową pielgrzymkę samotnego wędrowca, kroczącego powoli przez
śnieg i w deszczu, nocującego co bądź w opuszczonych stodołach
lub włamując się do domków turystycznych. Werner idzie sam, idzie
jedynie pośród swoich myśli i wrogiego, marznącego krajobrazu.
Werner idąc nadaje sobie egzystencjalny kierunek. Robi to powoli,
krok za krokiem, słowo za słowem, stopa za stopą, zdanie za
zdaniem. Myśląc przy tym co chwila o przyjacielu.
„Jedna jedyna, wszystko obejmująca
myśl: iść stąd! Ludzie budzą we mnie strach. Eisnerowa nie może
umrzeć. I nie umrze, nie pozwolę na to! Nie umrze, nie umrze! Nie
teraz, tego jej nie wolno! Nie umrze, bo nie. Moje kroki dobrze
niosą. Ziemia drży. Kiedy idę, idzie bizon! Kiedy odpoczywam,
odpoczywa góra. Biada! Nie umrze! Gdy dojdę do Paryża, będzie
żyła. Nie będzie inaczej, bo inaczej być nie może. Nie może
umrzeć. Może później, kiedy jej na to pozwolimy.
Na mokrym od deszczu polu mężczyzna
wziął kobietę. Trawa jest przygnieciona i brudna”.
Fragment wykładu opublikowano za zgodą autora, Damiana Wesołka.